Thiel Assarthi
Półbóg
Dołączył: 18 Maj 2006
Posty: 546
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z probówki
|
Wysłany:
Pią 0:18, 01 Gru 2006 |
|
Oświadczam wszem i wobec, że poniższa treść jest tylko i wyłącznie moją włąsnością i NIE może być publikowana w jakiejkolwiek formie na jakichkolwiek stronach bez mojej zgody. W przeciwnym przypadku moze wiązać się to z konsekwencjami prawnymi.
Patrick Verin Nickolson, przewodniczący Najwyższej Rady Czarodziejów pożegnał właśnie jakiegoś interesanta z teczką. Wolnym krokiem okrążył duże biurko zawalone papierzyskami i usiadł na wielkim, obrotowym fotelu, obitym czarną skórą. Przez chwilę rozważał coś w myślach. Wprawił fotel w lekki obrót. Jego wzrok, jakby od niechcenia padł na monitor komputera, gdzie widniało zdjęcie barczystego mężczyzny o krótko przystrzyżonych blond włosach. Złożył dłonie, jak do modlitwy nad blatem biurka, westchnął ciężko, wpatrując się tępo w ciekło krystaliczny ekran.
Nic nie mogło już pogorszyć złego stanu emocjonalnego tego mężczyzny. Taki zawód. Tak zawiódł się na czarodzieju, któremu bezgranicznie ufał. Keel Armoor był zdolny do wszystkiego, ale o to Patrick by go nie posądził. Najpierw kupił nielegalny teleporter, potem go użył, co zarejestrowały radary umieszczone na dachu budynku należącego do Najwyższej Rady Czarodziejów. Czuł się, jakby ktoś wbił mu nóż w plecy. To on obstawał za tym, aby wysłać Keela razem z grupą pozostałych Strażników Tajemnicy do pomocy Córze Księżyca. To on przekonał Radę. Jakkolwiek był przewodniczącym, jednakże zawsze brano pod uwagę głos ogółu, więc Patrick od jakiegoś czasu miał wrażenie, że nie dość, że nie ma nic do gadania, to jeszcze pozycja, którą dawno temu otrzymał była praktycznie zbędna. Wszelkie decyzje podejmowała rada wspólnie. A jednak, to jemu udało się przekonać radę, żeby wysłać Keela. Czarodzieja, do którego miał zaufanie. Właśnie. Miał. Bo teraz już nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Uważał go za przyjaciela. A teraz...
Zdrajca, który wykradł teleporter, nie pamiętał, komu go sprzedał na czarnym rynku. Pracował zaledwie rok w Najwyższej Radzie Czarodziejów. Jego także nie można było o nic podejrzewać. Przykładny, solidny, oddany swojej pracy. Zawsze uśmiechnięty, zadowolony z życia, miał wielu przyjaciół w samej siedzibie NRC. Keela nie znał autentycznie. Nigdy nie widział go na oczy. Budynek NRC był ogromny, więc chcąc nie chcą trzeba było mu uwierzyć. Być może planował to od dawna. Być może po to tylko zatrudnił się w Radzie. Przeszedł liczne testy, sprawdziany ze znajomości prawa oraz procedur rządzących NRC. Dostał się do specjalnie chronionych kluczy, które z kolei otwierały specjalnie chronione pomieszczenia. Każdy miał do niego zaufanie, więc bez problemu udało mu się wykraść teleporter. Z wyjściem też nie było problemu. Każdy pracownik był przeszukiwany przez ochronę. Jednak, ten kto przez dłuższy czas niczego nie wyniósł, był tylko oglądany w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zaglądano tylko do torby. Natomiast „zdrajca” z walącym, jak młot sercem, wyniósł teleporter wetknięty w skarpetce. Ochrona to przeoczyła. Później, chcąc zarobić, gdyż za taki teleporter można było zażądać majątku, sprzedał go na czarnym rynku. Oczywiście zawsze było ryzyko, ze nabywcą może okazać się ktoś pracujący dla NRC. I okazał się nim Keel, jednak on o niczym nie wiedział, gdyż sprawa nie zdążyła jeszcze wyjść dalej aniżeli poza kręgi Najwyższych Radnych. Keel na pewno domyślił się, ze teleporter był kradziony, gdyż „zdrajca” nie posiadał licencji, ani też dowodu zakupu po cenie hurtowej. A poza tym sam fakt sprzedaży na czarnym rynku mógł wzbudzić podejrzenia. Mimo to Keel zakupił go za niebagatelną sumkę bo aż za sto tysięcy Vill. Później czujniki umieszczone na szczycie dachu budynku NRC zarejestrowały dużą aktywność fal poddźwiękowych. Wiedzieli już, że ktoś użył teleportera. Pozostało wykrycie.
W tym celu sprowadzono z bardzo daleka młodą czarodziejkę, która słynęła z tego, że bez trudu potrafiła wniknąć w czyjś umysł, oglądać najskrytsze myśli i wspomnienia, nawet te, które wydawały się wymazane z pamięci. Była to ładna, zgrabna dziewczyna w wieku około dwudziestu paru lat. Do tego powaliła Patricka już przy pierwszym spotkaniu, przychodząc ubrana w przeraźliwie obcisłą bluzeczkę, z której jej bujne piersi dosłownie wylewały się. Spódniczka do pół uda eksponowała zgrabne, długie nogi, a pięknie ułożone włosy w formie artystycznego nieładu, nadawały jej kocim rysom twarzy szczególnego wyrazu. Do tego ten powalający zapach, który wdzierał się do jego nozdrzy ilekroć się poruszyła. Zamężna, jak się później okazało, czarodziejka została zaznajomiona ze zdjęciami, na których widniały twarze podejrzanych. To wystarczyło. Wniknęła do umysłu oskarżonego, którym wcześniej zajęli się śledczy z NRC, ale nie zdołali z niego niczego wyciągnąć.
Veronja, tak miała na imię, po dłuższej chwili penetrowania umysłu zdołała wychwycić te najważniejsze wspomnienia. Później udało jej się rozpoznać za pomocą zdjęć, tego który kupił teleporter. Patrick w tym momencie dosłownie stracił grunt pod nogami. Od tamtego czasu nie umiał się pozbierać. Jego autorytet został pogrzebany wraz z odkryciem Veronji. Dziewczynę odesłano do domu, ówcześnie wypłacając jej należną za usługę sumkę. Patrick nie potrafił nawiązać z nikim kontaktu, chodził jak struty. Wszystko go drażniło. Zawiódł się. Bardzo się zawiódł.
Teraz patrzył na zdjęcie Keela, jakby oczekiwał od niego jakiegoś wyjaśnienia. Patrzył na zdjęcie czarodzieja, który w jego oczach był nadal niewinny, mimo że Patrick doskonale wiedział, ze sam siebie oszukiwał. Znał Keela od podstawówki. Byli jak bracia. Patrick potarł czoło, odgarnął grzywkę opadającą na oczy. Zadzwonił telefon, który w jakiś sposób przywołał go do porządku. Mężczyzna momentalnie podniósł słuchawkę, aby usłyszeć w niej głos swojej żony.
– Cześć, kochanie.
– Cześć – wymamrotał Patrick, pocierając policzek wolną ręką.
– Chcę ci powiedzieć, że nasza córka wygrała konkurs plastyczny.
– Ach. Bardzo się cieszę, kochanie – odparł bez entuzjazmu. Jakoś w tej chwili nie cieszył się z tego. Może w normalnych warunkach okazałby więcej zainteresowania, ale nie teraz.
– Widzę, że nie jesteś w humorze. Co się stało?
– Nieważne. Wszystko w porządku – skłamał.
– No dobrze – głośne westchnięcie. – Porozmawiamy w domu, bo pewnie ci przeszkadzam. Trzymaj się.
– Pa.
Odłożył słuchawkę, długo jednak gładził jej wierzch, jakby była to dłoń kobiety. Sam nie wiedział, po co. Wstał po chwili, podszedł do okna. Otworzył je na oścież i wychylił się. Na zewnątrz panował gwar, tłok, na ulicach korki. Jakaś dziewczyna biegła na autobus. Wiatr strącił jej z głowy kapelusz i musiała po niego zawrócić, a w tym czasie autobus uciekł. Ktoś właśnie przeprowadzał starszą babcię przez pasy dla pieszych. Patrick wyjął z kieszeni marynarki paczkę papierosów. Dobył zapalniczki. Spotniałą dłonią włożył papierosa do ust. Drugą spróbował zapalić, ale wilgotna ręka ślizgała mu się. Zapalniczka nie chciała wskrzesić ognia. Zaklął wściekle na głos, wciąż trzymając papierosa w wargach. To był jego błąd. W tym samym momencie mocny podmuch wiatru wyrwał mu go. Papieros poszybował gdzieś w dal i zniknął mu z oczu. Zaklął po raz drugi. Pech na pechu. Gorzej już być nie mogło.
Wyjął kolejny papieros. Usłyszał, jak drzwi do gabinetu otworzyły się, ale nie odwrócił się. Wiedział już kto to, gdy w pomieszczeniu rozległ się stukot damskich obcasów. Ona nigdy nie pukała. Nie musiała. Szczupłe dłonie objęły go od tyłu. Patrick włożył papierosa do ust, ale ona miękkim ruchem wyjęła mu go, oparłszy głowę na jego ramieniu. Poczuł zapach jej perfum.
– Pat, nie pal, proszę – wyszeptała wprost do jego ucha.
– Jestem zdenerwowany – westchnął.
– Ale nie pal. Wiesz, że tego nie lubię – wyjęła mu z kieszeni paczkę papierosów i cisnęła je do śmietnika.
Czy ona musiała być taka słodka? Taka cholernie słodka? Oparła głowę na jego ramieniu, pocałowała go w policzek, objęła na wysokości pasa, wsuwając ramiona pod poły marynarki. Zwykle Patrick w takiej sytuacji objąłby ją. Ucałowałby namiętnie, potem pewnie umówiłby się na wspólny wieczór, albo na coś jeszcze. Ale nie dziś. Nie widzieli się kilka dni. Katja była jego osobistą sekretarką. Ładna, miła, bardzo skrupulatna, nienawidziła gdy palił. To był przelotny romans, jak wciąż sobie wmawiał. Żona nie wiedziała. Kochał je obie. Żonę za to, że była, że się o niego martwiła, że kiedyś była ładna. Katję za to, że była dobra w łóżku. Dawała mu to, czego żona nie mogła mu dać. Była śmiała, odważna, wiedziała czego chce. Czy można kochać dwie kobiety na raz? Czy to jest możliwe, aby do każdej z nich czuć jednocześnie to samo? A jednak jest możliwe.
Patrick usiadł na fotelu. Katja zgrabnie wskoczyła mu na kolana. Nie musieli się kryć. Wszyscy w biurze praktycznie wiedzieli o romansie przewodniczącego z sekretarką. Jakoś nikt nie pofatygował się, aby powiedzieć o tym jego żonie. A nawet i po co? Wysilił się, aby pogładzić jej brązowe, lekko wijące się włosy, opadające za ramiona. Spojrzała mu w oczy, uśmiechnęła się zalotnie.
– Kochanie, co ci jest? – odgarnęła niesforny kosmyk.
– Nic – uśmiechnął się, jedną dłonią gładząc jej kolano, wystające spod krótkiej spódniczki. Ku swojemu zdziwieniu, jakoś nie miał ochoty na pieszczoty.
– Na pewno?
– Tak. Na pewno – pochwycił jej zatroskane spojrzenie.
Zerknął na monitor. Jego myśli znów wróciły do sprawy z Keelem. Szukają go. Nie spoczną póki go nie znajdą i nie wsadzą za kraty. Najgorsze było to, że Patrick nie mógł nic zrobić. Musiał liczyć się ze zdaniem całej Rady. Jemu nie przysługiwało prawo łaski. Jako przewodniczący był kimś w rodzaju prezydenta w społeczności czarodziejów na całym świecie. A jednak nie posiadał najwyższej władzy. No i musiał się liczyć z prawem ludzi. Choć w tym przypadku raczej sprawa dotyczyła wyłącznie świata magów. Ludzie oczywiście nagłośnili to w prasie i telewizji. Jak zwykle. Ale nie mieli nic do gadania ani oni ani ich prawo. Keel już dawno nie posiadał licencji na używanie teleporterów. A na miejsce Patricka było dziesiątki osób. Nie mógł zabiegać o jego uniewinnienie, nie narażając się sam na utratę stanowiska.
Westchnął ciężko i oderwał wzrok od monitora, aby spojrzeć na Katję. Dziewczyna wyglądała na zawiedzioną. Nie dość, że jej kochanek właśnie oparł się jej wdziękom, to jeszcze błądził myślami gdzieś nie wiadomo gdzie. Przeczesała mu grzywkę długimi palcami, ale on pochwycił jej dłoń i delikatnie odsunął. Nie był w nastroju. Nie był i nie umiał się przekonać. Bardzo chciał pomóc przyjacielowi. Znowu spojrzał na monitor.
Keel odrzucił podesłanie posiłków. Wolał pracować z własną ekipą. Dash przysłał maila wczoraj przed wieczorem. Keel uparł się, że sobie poradzą. Jakiż uparty jest ten człowiek. Ale też jaki skuteczny. Wiele razy powierzono mu misję, którą wykonał skutecznie. Wiele razy był jedyną deską ratunku. Właściwie cała NRC pokładała ufność w nim i w jego wyszkolonej brygadzie, choć oficjalnie ich dowódcą nie był. Jedynie jakieś niepisane prawo kazało go tak nazywać. Ale teraz? Teraz kiedy tak zawiódł. Patrick chciał mu pomóc, ale z drugiej strony był na niego zły. Zły, to mało powiedziane. Wściekły.
Patrick wiedział, że gdy tylko Keel lub Dash wyjawi mu, gdzie aktualnie się znajdują, będzie musiał przekazać to całej radzie. A wtedy pochwycą Keela. Morale pozostałych Strażników Tajemnicy spadnie. Być może nawet odmówią współpracy z prawdziwym dowódcą brygady. Z takim, który ma papierek. A byli cholernie dobrzy. Ale jeśli nie przekaże aktualnego położenia Keela, zostanie zdjęty ze stanowiska, oskarżony o współpracę z poszukiwanym. Więc lepiej dla Keela, że nie mówi, gdzie jest. Lepiej dla niego i dla nich wszystkich.
Pozycja Patricka Verina Nickolsona była zagrożona. I to bardzo zagrożona.
Katja zeszła mu z kolan, obciągnęła spódniczkę i wzruszyła ramionami. Patrick zacisnął wargi patrząc na nią. Na niewyobrażalnie piękną kobietę. Powinna teraz stać na wybiegu dla modelek, a nie marnować się w biurze. Ale wtedy pewnie by się nie poznali. Westchnął ciężko.
– Zrobię ci kawę – zaproponowała, odrzucając głowę w bok, aby odgarnąć włosy.
– Lepiej herbatę – uśmiechnął się do niej. – Po kawie będę jeszcze bardziej nerwowy – oparł czoło na dwóch palcach. – Już czuję się, jakbym właśnie wypił dziesięć kawa pod rząd. Słabej herbaty.
– Coś jeszcze?
– Nie. Dziękuję.
Wyszła, kołysząc lekko biodrami. Patrick ziewnął. Odgarnął jakieś papiery z biurka, odnalazł lekko przybrudzoną podkładkę do herbaty. Prezent od żony. Przytknął podkładkę do ust, jakoś o dziwo wyrzucił z siebie wszystkie myśli. Ot, patrzył tępo na rozłożystą palmę, stojącą przy drzwiach w wielkiej donicy. Wodził wzrokiem po liściach, rejestrując każdy ich kąt nachylenia, każdą ciemniejszą plamkę, każdą wyschniętą końcówkę. Kolejne zajęcie bez zupełnego sensu. Westchnął po raz któryś. Ciekawe, jak długo jeszcze będzie mógł cieszyć się widokiem własnego biura. Ciekawe, co za kretyn zasiądzie na jego fotelu po nim. Ciekawe, jak długo się utrzyma. Nawet wśród czarodziei panowała rywalizacja. Choć czarodziej czarodzieja nigdy nie zabił. Wśród ludzi uchodzili za takich, co jeden za drugiego w ogień wskoczy. A jednak. Czarodziej czarodzieja nie zabije, ale ograbi z przywilejów, zabierze stanowisko, upodli. Owszem. Ale nie zabije. Nie narazi własnego honoru. Honor, to było coś, co posiadał każdy mag. W przeciwieństwie do ludzi. Honor nie pozwalał zabić drugiego czarodzieja bez względu na to, co by nie zrobił. Więc o własne życie bać się nie musiał.
~~o~~
Amanda zerknęła na Casandrę, która w najwyższym skupieniu przeglądała gazetę poświęconą pielęgnacji kwiatów. Przez chwilę zastanawiała się, na co właściwie potrzebna była jej ta gazeta, skoro jak na razie nie miała możliwości zajmowania się kwiatami. Wzruszyła tylko ramionami, gdy starsza czarodziejka przerzuciła kolejną stronicę.
Eila od dłuższego czasu próbowała zapalić świeczkę, trzymając różdżkę i wypowiadając półgłosem krótkie zaklęcie. Jednak nadal bez rezultatu. Była coraz bardziej zawiedziona, ale mimo wszystko nie poddawała się.
– Kurczę – Dash podrapał się po głowie. – Co będzie z Keelem?
Amanda przygryzła wargi. Milczała.
– Co tu zrobić? – Dash spytał sam siebie.
– Nie wiem – Amanda w końcu odezwała się. Istotnie nie wiedziała, co zrobić. Podobizna Keela zdążyła już pojawić się we wszystkich gazetach. Dlaczego ludzie musieli się mieszać?
Eila poirytowana już do granic nie wytrzymała i niespodziewanie wyrzuciła różdżkę w kąt, potem spuściła głowę naburmuszona.
– Nigdy mi się nie uda.
Amanda spojrzała na dziewczynkę. Czemu ta mała jest taka wkurzająca? Szybkim ruchem pochwyciła ją za dekolt, przewracając ją na podłogę. Potrząsnęła. Eila wystraszona wytrzeszczyła oczy na czarodziejkę. Jęknęła cicho.
– Wracaj do ćwiczeń i nie marudź – syknęła Amanda już całkowicie poirytowana.
– Co ty jej robisz? – Dash doskoczył do nich i szybkim ruchem oderwał dłoń dziewczyny zaciśniętą na bluzce Eili.
Amanda spojrzała na niego. Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Przeraziła się własnym zachowaniem. Przecież. Przecież nie była taka. Co jej strzeliło o głowy? Dash lustrował ją od góry do dołu, Casandra łypała wściekle. Eila siedziała nieruchomo wystraszona tak bardzo, że nie była w stanie nawet pisnąć.
Czarodziejka spuściła głowę. Co z nią się dzieje? Dash podniósł różdżkę i bez słowa podał ją dziewczynce. Eila wyciągnęła drżącą dłoń po artefakt.
– Zniszcz ich!
– Co?
– Co? – spytali jednocześnie Dash oraz Casandra.
Amanda spojrzała na nich ze zdziwieniem.
– Nie słyszeliście?
– Czego? – Dash wydął wargi.
– Cicho. Nie mów im! – jakiś dziwny głos rozległ się w pomieszczeniu. A może w jej głowie. Dziewczyna wzdrygnęła się, przygryzła mocno palec wskazujący aż poczuła ból. – Tylko ty mnie słyszysz.
– Kim jesteś?
Dash, Casandra i Eila zmierzyli ją wzrokiem, jak jakąś dzikuskę.
– Zamilcz, głupia! – skarcił ją głos. Miękki, kobiecy głos.
Dziewczyna rozejrzała się wokół, szukając odpowiedzi. Jęknęła cicho. Cała trójka patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami.
– Kim jesteś? – spytała tym razem w myślach, nie będąc pewna, czy zdoła w ten sposób nawiązać kontakt z właścicielką głosu.
– Dowiesz się w swoim czasie – a jednak udało się. – A teraz posłuchaj. Jesteś moja rozumiesz? Moja. Myślałaś, że tak łatwo mi umkniesz? Teraz jesteś moja.
Amanda poczuła nagle ostry ból w czaszce. Objęła obiema rękami głowę i upadła, dysząc ciężko. Ból rozsadzał jej czaszkę, promieniował, pulsował i sprawił, że przez chwilę nie była w stanie zrobić czegokolwiek, jak tylko wić się i jęczeć. O mamo, ale boli! Dash wraz z Casandrą przypadli do niej przerażeni. Próbowali ją podnieść, ale dziewczyną zaczęły targać tak silne konwulsje, że nie mogli zapanować nad jej drgającym ciałem. Krzyczała przeraźliwie z bólu. Dźwięki z zewnątrz docierały do niej zniekształcone, niezrozumiałe, ledwie przebijając głośny szum, który ogarnął jej uszy.
– Jesteś moja – powtórzył głos i w tej samej chwili ból ustał, konwulsje zelżały. Amanda uspokoiła się na tyle, aby zobaczyć, jak Eila tkwi zlękniona w ramionach Casandry.
Dash pomógł jej usiąść. Amanda jęknęła, drżąc lekko na całym ciele. Jej serce przyspieszyło tempa.
– Co ci jest? – Dash patrzył na nią z niedowierzaniem.
– Zamilcz! Jesteś moja. Jeśli się odezwiesz, sprowadzę na ciebie ból silniejszy niźli ten poprzedni.
– Dlaczego?
– Jesteś moja.
– Kim jesteś?
– Dowiesz się w swoim czasie.
Amanda przełknęła ślinę. Dash wciąż podtrzymywał ją, oczekując na odpowiedź. Casandra próbowała uspokoić półelfkę.
– Kim jesteś? Powiedz – czarodziejka była coraz bardziej zlękniona.
Ale głos nie odpowiedział nic. Dziewczyna wstała o własnych siłach i czując, że ma nogi jak z waty, opadła na najbliższe krzesło. Położyła głowę na stół, ukrywając ją w dłoniach.
– Co się stało? – Casandra dotknęła jej ramienia.
– Ja... – Amanda zająknęła się. Do jej oczu napłynęły łzy. Już miała zamiar powiedzieć, gdy znów poczuła falę ostrego bólu. Ostatkiem sił wydyszała: – nie mogę powiedzieć – i zacisnęła dłonie na głowie. Ból znów zniknął.
Nie wiedziała, co się stało. Ze strachu ledwie mogła oddychać. Czyj to był głos? Dlaczego nie może nikomu powiedzieć? Dlaczego ktoś sprowadzał na nią tortury? Co takiego zrobiła? Kim była? Czego od niej chcieli?
– Zniszczysz ich wszystkich.
– Kogo? – spytała w myślach.
– Nie udawaj, że nie wiesz – syknął głos.
Amanda zagryzła palec, tak mocno, że poczuła smak krwi. Ale ból temu towarzyszący nie był nawet odrobinę tak silny, jak ból, którego właśnie przed chwilą doświadczyła.
– Kogo? – powtórzyła pytanie.
– Wiem, że nie jesteś głupia. Pomyśl.
– Nie wiem. Na prawdę nie wiem.
Dziewczyna zacisnęła powieki. Łzy mimowolnie popłynęły po jej policzkach.
– Jesteś moja. Pomyśl. Jesteś na wieki moja.
Dziewczyna oderwała zęby od zakrwawionego palca. Znieruchomiała z szeroko otwartymi ustami.
– Jestem, jestem wiedźmą – ta jedna myśl przemknęła przez jej umysł. – Jestem wiedźmą. Jestem wiedźmą.
– Bardzo dobrze. Jesteś wiedźmą. I jesteś moja.
– Nie! – Amanda zaszlochała. – Nie!
Dash podszedł do niej. Położył dłoń na jej ramieniu.
– Ci się dzieje? Czemu płaczesz? – spytał szczerze zdziwiony.
– Odejdź! – dziewczyna poderwała się z miejsca, odepchnęła czarodzieja.
– Amando – Casandra nie kryła zdumienia. – Co się stało?
Czarodziejka zatrzymała się przy schodach. Utkwiła wzrok w Casandrze. Po jej policzkach popłynęły obfite łzy. Dash pokręcił głową.
– Ja... przepraszam – wydyszała i pobiegła w górę schodów.
Wypadła spomiędzy bloków na chodnik pełen ludzi. Ale w tej chwili nie było to ważne. Nogi miała jak z waty. Całe jej ciało drżało w niepojętym strachu. Co teraz z nią będzie? Co teraz? Czy Mroczna Pani zawładnie nią na dobre? Czy nie uda jej się nad tym zapanować? Czy stanie się wiedźmą?
Kręciła się przez chwilę w kółko bezwiednie, wciągając łapczywie powietrze. Czuła, że mimo wszystko jej go brakuje, że płuca nie napełniają się nim całkowicie i za chwilę się udusi. Kilku przechodniów wpadło na nią. Ktoś warknął, żeby usunęła się z chodnika. Jakiejś starszej pani wytrąciła siatkę z zakupami. Chciała pomóc jej pozbierać, ale nie była w stanie. Przykucnęła, a właściwie opadła na kolana. Podniosła jeden pomarańcz, który wypadł jej z drżącej dłoni i potoczył się na jezdnię, gdzie w następnej kolejności został zmiażdżony pod kołami ciężarówki.
– Przepraszam – wydyszała drżącym głosem. Babcia zmierzyła ją gniewnie, jakaś młoda dziewczyna przykucnęła, żeby pozbierać wysypane zakupy.
Amanda podniosła się, po czym ruszyła szybkim krokiem przed siebie. Właściwie nie wiedziała, dokąd idzie i najmniej ją to w tej chwili obchodziło. Chciała być sama ze swoimi własnymi myślami. Przebiegła przez ulicę, wpadła na drzewo po drugiej stronie. Wsparła się o nie jedną ręką. Krew ze zranionego palca kapała na chodnik drobnymi kropelkami.
– Nie uciekniesz mi! – usłyszała głos we własnej głowie. – Jesteś moja.
– Nie! – Amanda krzyknęła, upadła na bruk, ukryła głowę w dłoniach. – Nie! Nie! Nie! Zostaw mnie!
– Co się pani stało? – jakaś kobieta pochyliła się nad nią. Amanda spojrzała załzawionymi oczami na zmęczoną twarz nieznajomej.
– Ona chce ci pomóc – głos roześmiał się. – Głupia. Kalecz, krzywdź!
– Nie, nie, nie! – Amanda dosłownie przylgnęła do chodnika. Biła pięściami o betonowe płyty, brocząc krwią. – Nie, nie, nie! – krzyczała rozpaczliwie.
Nieznajoma kobieta zawołała jakiegoś faceta. Prawdopodobnie męża. Ten przykucnął obok. Amanda wierzgała, krzyczała i za nic w świecie nie dała sobie pomóc. Mężczyzna silnymi dłońmi złapał ją za ramiona.
– Niech się pani uspokoi – wrzasnął. – Kochanie, dzwoń po pogotowie, gdziekolwiek – zwrócił się do żony.
– Rań! – głos roześmiał się.
– Nie! Nie! Nie! – Amanda próbowała oswobodzić się z silnego uścisku. Wokół zgromadziło się niezłe zbiegowisko. Dziewczyna dostrzegła Dasha, który przecisnął się przez tłum i przypadł obok.
– Amanda! Uspokój się, wracaj – Dash był zdenerwowany.
– Nie, nie, nie! – wrzeszczała Amanda, jej ciało drżało.
– Rań, bij, niszcz. Do ciebie mówię!
– Nie! – Amanda podniosła się na chwiejących się nogach. – Nikomu nic nie zrobię.
Upadła znowu. Potworny ból rozsadzał jej czaszkę. Krzyczała, wierzgała. Ból był jeszcze silniejszy nic poprzedni i zdawał się promieniować do niższych partii ciała. Dash zdezorientowany objął ją ramieniem, chcąc uspokoić dziewczynę, ale ona wyrwała mu się. Poczołgała się dalej, na trawnik, brodząc w wyschłych liściach. Nie chciała nikogo krzywdzić. Płakała, jak dziecko.
– Będę cię karać za każde nieposłuszeństwo, głupia. Rań, bij, niszcz. Inaczej zginiesz w męczarniach – głos roześmiał się znowu.
– Nie! Proszę, nie.
– Nie stawisz mi oporu. Jestem od ciebie silniejsza.
Amanda zwijała się z bólu. Ktoś próbował ją uspokoić. Ktoś krzyczał coś niezrozumiałego, jakieś dziecko beczało rozdzierająco.
– A teraz idź. Zniszcz.
– Nie!
Coś dziwnego zmusiła ją, żeby wstać. Ból zelżał, choć nadal pulsował w jej głowie. Podniosła się, chwiejąc. Jej umysł ogarnęły dziwne myśli. Spojrzała na Dasha. Nienawiść, złość, lęk, chęć mordu. Nie! Nie może! Aaa, ale boli! Zabić, zabić tego przeklętego czarodzieja... Nie! Dash, to przyjaciel. Zabić go.
Dash zbliżył się do Amandy, wyciągając rękę w jej kierunku.
– Nie podchodź! – ostrzegła go. – Nie zbliżaj się!
Po jej policzkach płynęły łzy. Płakała z bezsilności. Nie mogła nic zrobić. Coraz mniej panowała nad sobą.
– Amando – Dash nie posłuchał.
– Odejdź! Aaaa! – kolejny ból, kolejny bolesny bodziec targnął jej wnętrznościami. Coś atakowało tym razem nie głowę, ale środkową część ciała.
Zachwiała się, wypluwając z ust krew. Dash spojrzał z przerażeniem. Zbiegowisko zwiększyło się. Ktoś wezwał karetkę, bo po chwili przez tłum przedarli się lekarze w białych kitlach z przygotowanymi noszami. Na widok Amandy znieruchomieli.
– Odejdź! Odejdźcie.
Kolejna fala bólu. Dziewczyna upadła. Chwilę miotała się, jak oszalała. W końcu zmusiła się, aby wstać. Do jej poczochranych włosów przyczepiły się kolorowe liście i gałązki. Makijaż rozmazał się na jej twarzy od łez. Oczy miała lekko spuchnięte. Jej usta drżały.
– Nie chcę... nie chcę cię zabić... Dash. Odejdź, proszę.
– Amando – Dash pokręcił głową w niedowierzaniu.
Sanitariusze kazali mu się odsunąć. Dash posłusznie to zrobił. Nie należał do ludzi, którzy długo stawiali opory. Jeden z nich podszedł do drżącej dziewczyny.
– Niszcz!
– Nie!
– Tak!
Amanda ku swojemu zdziwieniu wyciągnęła ramię w przód. Wiązka wyładowań, która wyrwała się w następnej kolejności z jej otwartej dłoni ugodziła sanitariusza, nim ten zdążył się zorientować, co oznaczał jej gest. Odrzuciło go do tyłu wprost na zgromadzonych wokół ludzi. Ktoś krzyknął w panice. Jeden z lekarzy podniósł kolegę, aby po chwili stwierdzić zgon. Amanda z trudem łapała powietrze. Właśnie zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła. Zobaczyła twarz Dasha w pełnym niedowierzaniu. Był chyba bardziej przerażony niż ona sama.
– Odejdźcie – wydyszała, wypluwając kolejną strużkę krwi.
Ludzie zaczęli się rozchodzić w panice, nie chcąc oberwać. Dash został. Kręcił przecząco głową z szeroko otwartymi ustami. Amanda dyszała ciężko. Nie mogła tego pojąć. Właśnie przed chwilą została zmuszona do czegoś, czego nie chciała zrobić. Patrzyła, jak martwego sanitariusza wnoszą do ambulansu. Cofnęła się. Zrobiła to. Jak? Przecież nie chciała. Nie chciała. Zabiła. Nie chciała. Rozpacz, jaką odczuwała była tak ogromna, że ledwie panowała nad tym, aby nie upaść i nie zacząć ryczeć.
Jestem wiedźmą. Jestem wiedźmą. Zaszlochała. Rozpacz ścisnęła jej gardło.
Wiedziała jedno. Nie może zostać. Nie w takim stanie. Musi pójść gdzieś, jak najdalej stąd, żeby już nikomu nic nie zrobić. Na uginających się nogach przeszła kilka kroków. Świat zawirował wokół. Poczuła, że odpływa. Słyszała jeszcze szyderczy śmiech, pobrzmiewający w jej głowie. Ale tylko przez krótką chwilę.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|